Ostatnie pożegnanie...
W Sieradzu odbyły się dziś uroczystości pogrzebowe druha Franciszka Szczepaniaka, wieloletniego i zasłużonego strażaka działającego przez kilkadziesiąt lat w Ochotniczej Straży Pożarnej w Sieradzu. Druh Franciszek zmarł w minioną sobotę w wieku 82 lat.
Ten strażak ochotnik to wręcz legendarna postać w mieście. Do sieradzkiej OSP wstąpił w 1952r. Początkowo szkolił drużynę młodzieżową. Potem został dowódcą sekcji, a w 1975r. naczelnikiem w jednostce przy Krakowskim Przedmieściu. Jego postać przywołali kilka lat temu sieradzcy strażacy zawodowi w opracowaniu w formie książki wydanej na 30-lecie Państwowej Straży Pożarnej w Sieradzu. Oto jeden z fragmentów poświęconych druhowi Franciszkowi:
"Strażakiem trzeba się urodzić - zaczyna swą opowieść druh Franciszek, którego zaszczytna misja strażaka OSP Sieradz trwa już 52 lata. Pierwsze samochody w Sieradzu, którymi jeździłem do pożarów to Chevrolet i Ford Kanada. Nie sposób zliczyć ile pożarów ugasiliśmy. Nie tylko pożary się zresztą liczyły. Samo wychowanie młodzieży, obozy, choinki, orkiestra, bale i inne imprezy przed laty powodowały, że całe życie kulturalne miasta skupiało się wokół straży. Na wstąpienie w szeregi OSP trzeba było sobie zasłużyć.
Zapytany o charakterystyczne pożary, które zapamiętał odpowiada:
- Największy ogień pamiętam z pożaru w Woźnikach, gdzie spaliło się 110 zabudowań w zwartej zabudowie. Było to w 1953 roku. Pamiętam też pożar w Zduńskiej Woli, gdzie paliła się fabryka na Dąbrowskiego. Dojechaliśmy z Sieradza w 12 minut. Dostałem po tej akcji swój pierwszy medal, a bezpośrednio po pożarze kankę przegotowanego mleka. Było to wtedy normalne. Aparatów jeszcze nie było, człowiek wchodził w dym, a wypite po akcji mleko łagodziło objawy zatrucia. Jedną z najtrudniejszych akcji zaliczyłem w pożarze kamienicy na sieradzkim rynku. To był koniec lat 60-tych. Wyciągnąłem wtedy Tomka Grzesika, któremu coś się stało. W Błaszkach w pożarze Ośrodka Zdrowia sam o mało nie skręciłem karku. Była zima i mróz, a ja chodziłem po oblodzonym dachu. Poślizgnąłem się w pewnym momencie, na szczęście w ostatniej chwili złapałem się belki. Pożary, zawody, manewry, obozy, bale, choinki, warty przy grobie Chrystusa to całe moje życie. Nie zawsze było łatwo.".
O tym, że druh Franciszek Szczepaniak miał wśród strażaków poważanie przekonywać nie trzeba. Jego młodsi koledzy podkreślają, że będzie go teraz bardzo brakowało.
- Zmieniły się przepisy i strażak po 65 roku życia nie mógł już wyjeżdżać do akcji bojowych. Druh Franciszek bardzo to przeżywał. Kiedy jednak zawyła syrena wsiadał na rower i pędził do remizy. Otwierał wrota wyjeżdżającym gdzieś do akcji druhom, a potem czekał na ich powrót. Bywało, że ci z nas, którzy mieszkają od strony Monic mieli problem z szybkim dojechaniem samochodami do remizy. Pan Franciszek jadąc z ulicy Wierzbowej często nas wyprzedzał pędząc na rowerze chodnikiem, a do idących ludzi krzyczał żeby schodzili z drogi, bo jedzie do pożaru - wspominają druhowie Łukasz Dulaj i Paweł Olejnik.
Dzisiejsze uroczystości pogrzebowe Franciszka Szczepaniaka odbyły się w Bazylice Mniejszej, a potem na cmentarzu parafialnym w Sieradzu, gdzie został pochowany w swoim mundurze strażaka. W kondukcie obok rodziny szły strażackie poczty sztandarowe, przyjaciele i znajomi...